Harwardzkie
Komputery, czyli wielkie odkrycia w małym pokoju
Astronomki z Harvarda przy pracy; źródło: Wikipedia, domena publiczna
W 1877 roku młoda, błyskotliwa
Szkotka Williamina Stevens zakochała się i poślubiła Jamesa Fleminga. Tuż po ślubie
oboje wyemigrowali ze Szkocji do Bostonu w USA. Kiedy dwa lata później ona i
ich malutki synek zostali przez Jamesa porzuceni, trzeba było sobie poszukać
zatrudnienia. Niedługo potem podjęła
pracę gosposi w domu Edwarda Charlesa Pickeringa, uznanego astronoma i
dyrektora obserwatorium na Uniwersytecie Harvarda. Żona Pickeringa szybko
dostrzegła, że Williamina trochę się w tej pracy marnuje i zasugerowała mężowi,
żeby zatrudnił ją u siebie w obserwatorium. Tak też się stało. Z początku
Williamina wykonywała prace biurowe, lecz Pickering najwyraźniej uznał, że jego
zdolna podwładna sprosta większemu wyzwaniu i zaczął uczyć ją analizować widma gwiazd. Tak zaczyna się historia zespołu
wybitnych astronomek, która jest gotowym scenariuszem na film: wkrótce w obserwatorium
zaczęły pojawiać się kolejne "Harwardzkie Komputery" - astronomki,
które miały po prostu katalogować widma gwiazdowe na podstawie zdjęć
utrwalonych na płytach fotograficznych, ale podczas tego katalogowania kilka z
nich dokonało przełomowych odkryć w dziedzinie astronomii i astrofizyki.
Wraz z Pickeringiem Williamina Fleming
współtworzyła pierwszy system klasyfikacji gwiazd na podstawie ich widm, czyli
zarejestrowanych obrazów emitowanego przez nie promieniowania. Ponadto odkryła kilkaset
nowych obiektów, m.in. 59 mgławic i ponad 300 gwiazd zmiennych. Jedna z tych
mgławic to ten niezwykle widowiskowy obiekt - oddalona od nas o ok. 1500 lat
świetlnych mgławica Koński Łeb.
Jak to się wszystko zaczęło, czyli mnóstwo kresek
i kropek na szkle
Światło widzialne składa się z siedmiu barw –
tak nasz mózg interpretuje fale świetlne o różnych długościach, począwszy od
tych najkrótszych: fioletu i niebieskiego, poprzez średnie: zielone i żółte, na
długich: pomarańczowych i czerwonych skończywszy. W połowie XIX wieku wynaleziono
spektroskop, przyrząd, który rozszczepiał światło emitowane przez dany obiekt
na barwy składowe i pozwalał z dużą precyzją analizować długości poszczególnych
fal świetlnych. Szybko okazało się, że każdy pierwiastek i związek chemiczny
wykazuje w swoim świetle przepuszczonym przez pryzmat charakterystyczny,
właściwy tylko sobie układ kolorowych linii – ten układ linii nazywamy widmem. Spektroskopia stanowiła fundamentalny przełom
w astronomii, fizyce oraz chemii i stała się motorem rozwoju mechaniki
kwantowej.
Skąd biorą się widma? Elektrony w atomie
zajmują miejsce na poszczególnych powłokach, w różnych odległościach od jądra. Mogą
się one poruszać po dozwolonych orbitach, czyli takich, na których mają
określoną ilość energii – im dalej od jądra atomu, tym większa energia
elektronu. Liczba elektronów jest równa liczbie protonów w
jądrze i jest różna, w zależności od pierwiastka - atom wodoru ma raptem jeden
elektron, atom żelaza ma ich 26, a atom ołowiu aż 82. I oczywiście, jak już
ustaliliśmy, nie może być tak, by wszystkie elektrony w danym atomie gnieździły
się na jednej i tej samej powłoce. I tu dochodzimy do najciekawszego punktu:
kiedy dostarczymy im energii – np. poddamy je działaniu światła - elektrony przechodzą w stan wzbudzenia,
innymi słowy przeskakują z niższej powłoki na wyższą. Ponieważ jednak szybko
chcą powrócić do swojego poprzedniego, stabilnego stanu, zeskakują na zajmowane
wcześniej miejsce. To
bardzo istotny fakt dla naukowców: fizyków, chemików, astrofizyków –
„podskakujący” na wyższą powłokę elektron pochłania światło, a zeskakując na powłokę
wyjściową pozyskany nadmiar energii oddaje, emitując światło o określonej
długości fali. Każdy pierwiastek świeci inaczej, a zatem ma swój
charakterystyczny „kod kreskowy” – wystarczy spojrzeć choćby na widmo wodoru i
helu:
Źródło: Uniwersytet Mikołaja Kopernika w
Toruniu
Dzięki zastosowaniu spektroskopu już w latach
60. XIX wieku astronomowie mogli zacząć określać skład chemiczny gwiazd i
mgławic, a później także ich temperatury, prędkości oraz to, czy dany obiekt
się do nas przybliża, czy od nas oddala. Angielski astronom i pionier spektroskopii William
Huggins już w 1863 roku ogłosił, że w gwiazdach występują te same
pierwiastki, które można znaleźć na Ziemi.
Typy widm gwiazdowych wg jednego z pionierów
spektroskopii Angelo Secchi, źródło: domena publiczna
W czasie, kiedy do nauki wkraczała
spektroskopia, nastąpił jeszcze jeden przełom. Tysiące obserwowanych obiektów
zaczęto fotografować i rejestrować na specjalnych płytach fotograficznych.
Henry Draper, amerykański lekarz i astronom-amator zaczął fotografować widma
gwiazd na początku lat 70. XIX wieku – pierwszym zarejestrowanym przez niego
widmem było widmo Wegi, jednej z najjaśniejszych gwiazd ziemskiego nieba. Kilka
lat później fotografował m.in. tranzyt Wenus (przejście Wenus na tle tarczy
Słońca) i Wielką Mgławicę w Orionie.
W 1867 roku Draper poślubił pochodzącą z
bogatej rodziny Mary Anne Palmer, która chętnie wspierała pasje męża. Po jego
nagłej i przedwczesnej śmierci Mary wyłożyła niemałe fundusze na sfinansowanie
wielkiego przedsięwzięcia rozpoczętego przez Williaminę Fleming i Charlesa
Pickeringa: projektu stworzenia katalogu gwiazd i innych obiektów na podstawie
tysięcy fotografii, w które w szybkim tempie wzbogacało się harwardzkie obserwatorium.
Aby jednak to przedsięwzięcie zrealizować, trzeba było komuś powierzyć
niezwykle trudne zadanie przeanalizowania obrazów na licznych szklanych płytach
i ułożenia tego wszystkiego w logiczny, naukowo uzasadniony porządek. Do tej
roboty trzeba było kogoś, kto z większych i mniejszych czarnych kropek i kresek
odczyta coś konkretnego i to zinterpretuje. Pickering zdążył się już przekonać,
że jego gosposia, nie mająca formalnego wykształcenia astronomicznego, to osoba
tak błyskotliwa, że do zrozumienia widm wystarczył jej przyspieszony kurs
spektroskopii. Być może dlatego właśnie uznał, że warto stworzyć większy,
kobiecy zespół, który z zadaniem upora się znacznie lepiej, niż jego męska
drużyna, do której miał zresztą spore zastrzeżenia. Do obserwatorium zaczęły
przybywać kolejne uzdolnione fizyczki i astronomki, które za mizerne
wynagrodzenie 25 centów za godzinę miały wnikliwie, z lupą w ręku analizować płyty
i wyczytywać z nich cenne dane, bez dostępu do teleskopów. Nie wiem, czy
Pickering zdawał sobie sprawę z tego, że w swoim obserwatorium zatrudnia
wybitne umysły, lecz nie da się ukryć, że jego decyzje zapoczątkowały niezwykle
płodny w przełomowe odkrycia okres w astronomii i astrofizyce.
Płyty fotograficzne z kolekcji harwardzkiego
obserwatorium, dzięki uprzejmości Harvard College Observatory, Photographic
Glass Plate Collection.
Porządkowanie nieba
Williamina Fleming klasyfikowała widma gwiazd
według ilości wodoru – literą A oznaczone były obiekty wykazujące w widmie
najwięcej wodoru, kolejne litery alfabetu (B,C,D itd.) oznaczały malejącą ilość
wodoru. Antonia Maury, prywatnie siostrzenica Henry’ego Drapera, która
dołączyła do zespołu w 1887 roku, stworzyła bardziej złożony system
klasyfikacji. Według jej modelu widma gwiazd zostały usystematyzowane w 22 grupach
wraz z odpowiadającymi im podgrupami według szerokości i ostrości linii
spektralnych w widmie. Jej system nie podobał się Pickeringowi, lecz kilka lat
po opublikowaniu został on w pełni doceniony i wykorzystany przez innego
uznanego astronoma, Duńczyka Ejnara Hertzsprunga, w jego badaniach nad
gwiazdami zaliczanymi do tzw. olbrzymów i karłów. Konflikt z Pickeringiem
spowodował, że w 1891 roku Antonia Maury opuściła obserwatorium i na kilka lat
oddała się pracy nauczycielskiej. Wracała tam jeszcze trzykrotnie: w 1893,
1895, a potem w 1918 roku, już jako adiunkt. Pracowała do 1948 roku. Pod koniec
życia mawiała: „Wszechświat jest ogromny, lecz ludzki umysł jest znacznie
potężniejszy, jako że tylko on jest w stanie ten ogrom pojąć”.
„Pocałuj mnie!”
Annie Jump Cannon ukończyła fizykę i astronomię
na prestiżowym Wellesley College w 1884 roku, a potem przez kilka lat
podróżowała i próbowała swoich sił w fotografii i muzyce. W 1895 roku podjęła
kolejne studia, pod kierunkiem Pickeringa, a rok później dołączyła do
Harwardzkich Komputerów. Ożywione spory o najlepszy system klasyfikacji gwiazd skłoniły
Annie do zajęcia się tematem – owocem jej pracy był opublikowany w 1901 roku
system, który po niewielkich modyfikacjach stosowany jest przez astronomów do
dzisiaj. Cannon wzięła na warsztat metody opracowane przez koleżanki kilka lat wcześniej,
przeanalizowała wszystkie „literki” i znacząco je uprościła. Poszczególne
kategorie obiektów otrzymały oznaczenia O B A F G K M. Litera P została
przydzielona mgławicom planetarnym, zaś Q stała się symbolem nietypowych
gwiazd. System ten pozwala obecnie klasyfikować gwiazdy według ich temperatur –
litera O odnosi się do gwiazd najgorętszych, M – najchłodniejszych. Jak
zapamiętać taki ciąg? Podobno to właśnie Annie Jump Cannon wymyśliła zdanie,
które znacząco ułatwiło to astronomom: „Oh, Be A Fine Girl/Guy, Kiss Me”, czyli
„Och, bądź miłą dziewczyną/chłopcem, pocałuj mnie”.
Trudno przecenić wkład Annie w rozwój
astronomii – w trakcie trwającej ponad 40 lat kariery naukowej skatalogowała około
350 tysięcy gwiazd - więcej niż ktokolwiek przed nią i po niej. Mówiono, że
potrafi klasyfikować trzy widma gwiazdowe na minutę i ponoć miała tak
fenomenalną pamięć, że pamiętała wszystkie te gwiazdy, ich oznaczenia w
katalogu i odpowiadające im fotografie. Ponadto odkryła i opisała 300 nowych
gwiazd zmiennych.
Zaraz, zaraz – gwiazd zmiennych, czyli jakich
konkretnie? Ta kategoria chyba zasługuje na oddzielny podrozdział, albowiem…
…gwiazda naprawdę zmienną bywa
Dawno, dawno temu, 10 września 1784 roku angielski
astronom Edward Pigott zauważył, że odkryta przez niego rok wcześniej gwiazda Eta Aquilae wykazuje zmienność jasności. Kilka miesięcy
później inny angielski astronom i współpracownik Pigotta, John Goodricke wnikliwie
obserwował Deltę Cephei, gwiazdę podwójną w konstelacji Cefeusza odległą o 891 lat świetlnych od Słońca i stwierdził, że
także ona przez jakiś czas świeci jaśniej, potem staje się ciemniejsza, a
następnie znowu jej jasność się zwiększa. To właśnie od tej gwiazdy swoją nazwę
wzięły cefeidy, bardzo duże i wyjątkowo jasne – tysiąc lub nawet 10 tysięcy
razy jaśniejsze od Słońca – gwiazdy pulsujące, których jasność zmienia się w
bardzo regularnych odstępach czasu.
Cefeida RS Puppis,
źródło: NASA, ESA, and the Hubble Heritage Team (STScI/AURA) - Hubble/Europe Collaboration;
Acknowledgment: H. Bond (STScI and Pennsylvania State University)
A
jakie były te istotne własności cefeid, które badała Henrietta? Po pierwsze, z
jej obliczeń wynikało, że jasność cefeid zmienia się ze zdumiewającą
regularnością, a zmiany te występują w cyklach od kilku dni do kilku miesięcy.
Po drugie, okazało się, że im jaśniejsza jest dana cefeida, tym dłuższy czas, w
którym następuję zmiana blasku tej gwiazdy. Od tego momentu można było wybrać
dowolną cefeidę, a następnie obliczyć jej rzeczywistą jasność, korzystając z
metody wymyślonej przez Henriettę. A jeśli znamy rzeczywistą jasność danej
gwiazdy, możemy z dużą dokładnością obliczyć jej odległość od Ziemi. Można to porównać do żarówki: jeśli np. wiemy,
że żarówka świecąca w oddali ma moc 60 watów i stwierdzimy, że jej światło jest
czterokrotnie słabsze od światła takiej samej żarówki wiszącej nad naszą głową,
wówczas mamy pewność, że odległość od niej musi być dwa razy większa (jasność
obserwowana maleje proporcjonalnie do kwadratu odległości).
Oczywiście
do pełni sukcesu potrzebny był odpowiedni sprzęt, a ten można było znaleźć
m.in. w Obserwatorium Mount Wilson w południowej Kalifornii, które w owym
czasie dysponowało najpotężniejszym teleskopem na świecie. W 1919
roku Edwin Hubble, młody, elegancki facet, który jeszcze 5 lat wcześniej
planował karierę prawniczą, przybył do Mount Wilson i niemal natychmiast zabrał
się za obserwacje. Trwały tam wówczas ożywione spory dotyczące rozmiarów naszej
galaktyki oraz odległości do mgławic, które, jak sądzono, były częścią Drogi
Mlecznej. Hubble podjął się zadania znalezienia odległych cefeid i wykonania
odpowiednich pomiarów. Dysponując metodą wyznaczania jasności gwiazd Henrietty
Leavitt spędził wiele długich nocy w towarzystwie ogromnego teleskopu, polując
na cefeidy. Podczas jednej z takich nocy w 1924 roku wypatrzył cefeidę w Wielkiej
Mgławicy Andromedy, a kiedy zmierzył jej odległość od Ziemi uświadomił sobie,
że jest ona trzy razy większa, niż rozmiar Drogi Mlecznej oszacowany nieco
wcześniej przez innych astronomów. Okazało się, że Wielka Mgławica Andromedy po
pierwsze jest od nas znacznie dalej, niż kiedykolwiek przewidywano, a po drugie
że wcale nie jest mgławicą w obrębie Drogi Mlecznej, a całkiem samodzielną
galaktyką. Na Galaktyce Andromedy Hubble oczywiście nie poprzestał, wyznaczając
odległości do kilku innych „mgławic” i ustalając, że także one są poza Drogą
Mleczną i stanowią wielkie skupiska gwiazd.
Henrietta
Swan Leavitt zmarła na nowotwór w 1921 roku, a więc trzy lata przed odkryciem
Hubble’a. Nie mogła zatem wiedzieć o doniosłości swojego odkrycia, choć pewnie
nawet gdyby wiedziała, podeszłaby do tego z właściwą sobie skromnością. W 1925
roku szwedzki matematyk aktywnie wspierający kobiety w nauce, Magnus Gӧsta
Mittag-Leffler, nie zdając sobie sprawy z tego, że badaczka od kilku lat nie
żyje, zaproponował nominowanie jej do Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki. Być
może dzięki temu astronomka ta zapisała się na trwałe w historii astronomii
wbrew zapędom niektórych jej kolegów po fachu, by przypisać jej osiągnięcia
sobie.
Szklana
płyta, na której Edwin Hubble słowem VAR! zaznaczył wypatrzoną przez siebie
cefeidę w „Mgławicy” Andromedy. Dzięki uprzejmości Carnegie Institution
for Science (Image Courtesy of
Carnegie Institution for Science)
Wodór, wszędzie ten wodór
Rok
przed sensacyjnym odkryciem, że Droga Mleczna to jedna z wielu galaktyk we
Wszechświecie, brytyjska doktorantka przybyła na Uniwersytet Harvarda z Anglii,
żeby kontynuować pracę nad rozprawą doktorską.
Doktorantka ta nazywała się Cecilia Payne, a w swojej pracy skupiła się
na badaniu widm gwiazdowych. To, co z nich wyczytała wprowadziło niemałe zamieszanie
wśród astronomów. Od odkrycia Williama Hugginsa kilkadziesiąt lat wcześniej
nikt już nie miał wątpliwości, że gwiazdy składają się z tych samych
pierwiastków, które występują na Ziemi. Jednakże wciąż jeszcze panowało
przekonanie, że pierwiastki takie jak wapń, krzem czy żelazo były ich głównymi
budulcami. W 1925 roku Cecilia Payne ukończyła swoją rozprawę, a w niej zawarła
wniosek, że Słońce i wszystkie inne gwiazdy składają się głównie w wodoru i
helu, dwóch najlżejszych pierwiastków, przy czym ten pierwszy zdecydowanie
dominuje, stanowiąc nawet ponad 70% składu chemicznego gwiazd (na hel przypada około
25%). Wszystkie pozostałe pierwiastki razem stanowią mizerne 2% lub mniej.
Pierwsze reakcje były nietrudne do przewidzenia – jeden z najbardziej wówczas
uznanych astronomów, Henry Norris Russell jeszcze przez kolejne cztery lata
upierał się, że to niemożliwe. W 1929 roku przyznał rację Payne i opublikował
pacę, w której z uznaniem odniósł się do jej obliczeń i wyciągniętych z nich
wniosków. Niestety, do dzisiaj wielu historyków i popularyzatorów nauki
przypisuje to odkrycie właśnie jemu, nie Payne.
Po
wyjściu za mąż Cecilia Payne-Gaposchkin kontynuowała badania, w części z nich
ściśle współpracując z mężem, Sergiejem Gaposchkinem. Jej kolejne odkrycia
pozwoliły udoskonalić system klasyfikacji gwiazd opracowany przez Annie Jump
Cannon, który obecnie pozwala katalogować gwiazdy według ich temperatur.
Zgromadzone przez nią i opisane dane na temat gwiazd zmiennych posłużyły
kolejnym pokoleniom astronomów. To jej inspirującą historię znalazła Joan
Feynman, bohaterka naszego poprzedniego artykułu, w książce podarowanej jej
przez brata, Richarda Feynmana. Kiedy odbierała jedną z przyznanych jej nagród,
Cecilia Payne-Gaposchkin powiedziała, że największą nagrodą dla naukowca jest
być pierwszą osobą w historii, która coś dostrzegła lub zrozumiała. I właśnie tego
wyróżnienia ona i jej starsze koleżanki w harwardzkim obserwatorium
niewątpliwie doświadczyły.
Komentarze
Prześlij komentarz